Każda książka jest ciekawa, dopóki nie nazwiemy jej lekturą.

z Brak komentarzy

Kilka starych książek rozłożonych na stoleW szkole średniej wymyśliliśmy stwierdzenie, że „każda książka jest ciekawa, dopóki nie nazwiemy jej lekturą”. Wtedy wydawało nam się to po prostu zabawne. Dziś, kiedy jestem po drugiej stronie szkolnej ławy i edukacją zajmuję się zawodowo, jakoś przestało mnie bawić. Choć niestety mam wrażenie, że nic nie straciło na aktualności.

Nie rzadko słyszę, że dzisiejsze dzieciaki i młodzież nie lubią czytać. Nie chcę tu zagłębiać się w temat social mediów, Internetu itp. To problem na inny artykuł. Rzecz w tym, że w każdym pokoleniu, również w tym, mamy grupę młodych czytelników, wręcz pasjonatów. Wśród nich jest wielu fanów Sienkiewicza, Słowackiego, Prusa, Mickiewicza, czy wielu innych, nie tylko polskich pisarzy i poetów. Chętnie do nich sięgają i odpływają w historiach przez nich opowiedzianych. Niestety tylko do czasu. Do czasu, gdy nauczyciel podczas jakiegoś sprawdzianu, nie spyta o to, czy Wokulskiemu podano pstrąga czy łososia, Kmicic miał przypalany lewy czy prawy bok, i co najważniejsze (!) jakiego koloru był dach domu w Zaścianku Dobrzyńskich. Paradoksalnie, odpowiedzi na takie pytania prawdopodobnie udzielą spryciarze czytający, zamiast książek, internetowe opracowania lektur, których autorzy są też zapewne twórcami tych idiotycznych testów. Uczniowie, którzy naprawdę zagłębili się w treść książki i zachwycili się jej pięknem i całą, nie rzadko intrygującą, historią, nie robią notatek typu kolor oczu tej czy tamtej bohaterki, opis stroju tego czy tamtego bohatera. Oni czytają i przeżywają te historie. Wręcz stają się jednym z bohaterów. I tak właśnie powinno być. I to jest właśnie magia dobrej literatury. A nie uczenie się na pamięć, jak miał na imię pies Rzeckiego.

Ten ostatni, autentyczny przykład z jednego z testów nt. „Lalki” jest mi szczególnie bliski. Ta powieść Prusa spodobała mi się od pierwszego czytania. Czytałem jako lekturę w szkole i potem jeszcze dwa razy już w dorosłym życiu. Pierwszy, jako ciekawą historię o człowieku z marzeniami. Drugi, jako świetny przykład czegoś w rodzaju podręcznika z przedsiębiorczości. Czytałem łącznie trzy razy. Niestety, nigdy nie utkwił w mojej pamięci fakt, że Rzecki w ogóle miał psa, a już tym bardziej, jak on miał na imię!

Czy brak tej wiedzy w jakikolwiek zubożył mój zachwyt nad książką? Nie. Nadal jest to dla mnie jedna z lepszych pozycji w polskiej literaturze. I mimo, że jestem nią zachwycony. Mimo, że nigdy nie miałem w ręku żadnej ściągi, skrótu, czy opracowania na jej temat, tylko autentyczną treść. Obawiam się, że takiego testu ze znajomości lektury bym nie zaliczył.

Może zanim zrobimy swoim uczniom test ze znajomości jakiejś lektury, w którym będziemy rozliczać ich z tego, czy zapamiętali nieistotne szczegóły, opisy, imiona, liczby, czy kolory, warto zastanowić się, po co tak naprawdę czytamy książki? Czym jest odkrywanie piękna literatury? W jaki sposób ma ona ubogacać nasze wnętrze? Może warto razem z uczniami wypłynąć „na suchego przestwór oceanu…”?